Dolny Śląsk i Ziemia Lubuska 2021
Trasa: Jedlina Zdrój - Lubawka - Jelenia Góra - Żagań - Świebodzin
Uczestnicy: Komandor, Jarul, Grześ, Jaca Właściwy, Jaca Niewłaściwy, Tolek, Rafa, Marian, Mariusz, Robson, Tom, Wojtek, Paweł, Witos
Dystans na rowerach: 250 km
![]() |
| nasz oddział |
Covid spowodował, że jedziemy na ‘ziemie odzyskane’ zamiast na ‘ziemie utracone’. Te drugie czyli zachodnie Karpaty na Ukrainie odwiedzimy za rok. Teraz czeka na nas Bóbr z przyległościami.
Tradycją tego bloga jest krótka notka o każdym uczestniku
wyprawy. W tym roku stawiamy na ilość, więc poniższy fragment jest dosyć długi
i może być interesujący wyłącznie dla najbliższej rodziny lub ewentualnych
psychofanów któregoś z kolegów.
Na czele naszej lotnej brygady stoi jak zwykle Komandor. W
tym roku zebrał liczne pospolite ruszenie i na manewry skierował nas w rejon
Dolnego Śląska oraz Ziemi Lubuskiej. Jak wiadomo ćwiczą tam najlepsze jednostki
wojska polskiego oraz sojuszników. Komandor to taki rowerowy generał Patton. Prze
do przodu, dba o swoich ludzi i ma prosty przekaz dla oddziału ‘Naprzód,
naprzód. Nie słuchajcie swoich lęków’.
Jarul jest jak izraelski żołnierz. Sabra czyli opuncja. Z
wierzchu kłujący, w środku soczysty i słodki (w sensie, że dobry człowiek).
Wyróżnia go kask z przyłbicą oraz analityczny umysł. Komandor twierdzi, że
powinien być dyrektorem banku.
Rafa (pluton rozpoznania cyfrowego) pełni w naszym oddziale
funkcję drona. Siedzi na rowerze o metr wyżej niż pozostali, jest zajebany elektroniką
i dzięki temu kontroluje obszar w promieniu 3 kilometrów. Zna się też trochę na
oponach.
Jaca Właściwy – kontrwywiad. Jeśli ujawniłbym więcej
szczegółów, musiałby mnie zabić.
Jaca Niewłaściwy to skrzyżowanie Gustlika ze Szwejkiem.
Przejął zawołanie od tego drugiego – ‘Otom i ja. Poproszę piwo.’ Słabo gra w
króla ciszy i lubi pyknąć (zresztą jak większość oddziału).
Paweł - członek grupy rekonstrukcyjnej Husaria z Małego
Kacka. Zwany również Gandalfem Białym. Bezkompromisowy krytyk Mordoru. Wierny
zasadom – prawie nigdy nie zdejmuje kamizelki odblaskowej.
Marian – plutonowy ‘tubowy’, wozi JBLa na bagażniku i non
stop puszcza muzę. Samozwańczy psycholog oddziału. Jeśli masz problem mentalny,
podjeżdżasz do niego i prosisz np. o koncert Pink Floyd z Pompejów. Po kilku
minutach słuchania progresywno - psychodelicznego rocka z przełomu lat 60-tych
i 70-tych, przyspieszasz (ewentualnie zwalniasz), a kłopoty mijają. Poza tym Marian
to najbardziej wysportowany członek grupy.
Tom – członek Gwardii Narodowej stanu Wisconsin. Lekarz z zawodu,
rowerzysta z zamiłowania. Rotacyjnie wzmacnia wschodnią flankę NATO. Cechuje go
wzorowa postawa – wszystko mu się podoba, wszystko smakuje i wszystkich lubi.
Grześ – kasa pancerna oddziału. Sumienny kwatermistrz, lubi
wino, kobiety i śpiew. Kto nie lubi? Ma bardzo dobre kontakty w Bundeswehrze.
Prawdopodobnie to on stoi za decyzją sprzed kilku lat o zakupie przez Polskę
Leopardów.
Tolek sprawuje opiekę medyczną. W razie czego zrobi tracheotomię,
poda adrenalinę albo obetnie objętą gangreną nogę. Prywatnie pasjonat
geopolityki – rozmach jego koncepcji strategicznych budzi zazdrość kolegów.
Podczas jazdy nie lubi tłoku i trzyma się trochę na uboczu. Ożywa wieczorem.
Robson to typowy członek oddziałów specjalnych. Zarośnięty,
wyluzowany i podoba się dziewczynom. Specjalista od misji zagranicznych w
ciepłych krajach. Chyba dlatego coś mu się popieprzyło i zabrał w Bory
Dolnośląskie kamuflaż tropikalny.
Mariusz zwany Marianem łączy funkcje kierownika wydziału
prawnego i sekretarza wydziału kultury. Jego orężem jest słowo. Rozjedzie
czołgiem elokwencji każdego przeciwnika. Całe szczęście, że jest po naszej
stronie.
Wojtek – operator Formozy. Doświadczony żołnierz, z
niejednej kuchni polowej grochówkę na boczku jadł. Musi szybciej spadać z
manewrów, bo ma ważną naradę w Belwederze. Tajemnica państwowa, ale są
przecieki, że chodzi o większe wsparcie finansowe dla nurków.
Witos – adiutant Komandora. Absolwent Akademii im. Rowerzystów
Wyklętych. Chorąży brygady.
O nieobecnych nie mówi się źle, ale dezercja powinna być
surowo karana. Do stopnia szeregowca zostali zdegradowani Piter, Kuba oraz Arkadiusz.
Dodatkowo muszą wpłacić na fundusz wiadomo jaki po 100 ziko.
Gdańsk – Jedlina Zdrój
Właściwe rowerowanie zaczynamy w Jedlinie Zdrój, na drugim
końcu Polski, więc trzeba tam jakoś dojechać. Zbieramy się w pociągu Heweliusz relacji
Gdynia – Wrocław i w pierwszej kolejności witamy gościa zza oceanu. Tomasz
skończył robotę o 3 pm w Milwaukee stan Wisconsin, zrzucił kitel, powiesił
słuchawki na wieszaku, wylogował się z portalu e-pacjentUSA i z dzikim uśmiechem
pognał do domu. Chwycił juki, fajki i browary i za chwilę był już na hajweju do
Chicago. Potem z górki – opóźnienie samolotu, test na covid, przesiadka, test
na covid, kłótnia z obsługą lotniska we Frankfurcie czy innym Amsterdamie, test
na covid, śniadanie na kolację, obiad na śniadanie, zmiana amerykańskiego pm na
europejski am i po 30 godzinach, z piwem Kasztelan w dłoni, pojawił się u
rodziny we Wrzeszczu. A teraz melduje się właśnie na stacji PKP i oddaje pod dowództwo
polskich sojuszników. Przerzut wojsk na wschodnią flankę NATO mamy
przećwiczony.
Tymczasem ma miejsce pierwsza wpadka logistyczna - nasze
zapasy wiadomo czego kończą się gdzieś między Tczewem a Laskowicami Pomorskimi.
Przechodzimy do planu B. Piwo Korona Olbrachta w Warsie. Jak by ktoś pytał –
tylko opcja awaryjna. After six ałers szybki czejndż we Wrocławiu, tłok w
pociągu do Wałbrzycha, Żabka, taxi i oddział kwateruje się w hotelu Browar w
Jedlinie-Zdrój. Fucking awesome place... Zdrój jest otwarty, więc bez zbędnej zwłoki przystępujemy do
gaszenia pragnienia, testowania kotletów i wieczornej biesiady. Przyłączają się
sąsiednie stoliki, idzie na grubo…
![]() |
| przed hotelem w Jedlinie |
Jedlina Zdrój – Lubawka
Poranek zaczynamy od mozolnego zbierania do kupy członków
oddziału, rowerów i sakw. Kilkukrotne ‘kolejno odlicz’ daje marne rezultaty.
Dopiero po śniadaniu, na wezwanie przez megafon do aperitifu, wszyscy stawiają
się przy recepcji. Strat w ludziach i sprzęcie brak. Jako adiutant Komandora
trasę znam na pamięć, więc ruszam bez zbędnej zwłoki. Słyszę z tyłu odgłosy
kolejnych rowerów. Zaczyna się. Here I am on the road again… Pogoda idealna,
wokół zielone wzgórza, koła radośnie toczą się po asfalcie, endorfiny uderzają
do głowy. Kto nie próbował, niech to zrobi. Cudowne uczucie – ruszamy na
wyprawę…
Po kilku kilometrach jest odbicie w górę w drogę 380.
Zatrzymuję się i przeliczam skład. Siedem. Powinno być czternaście. Część
pojechała w stronę Wałbrzycha, część w ogóle nie wiedziała, gdzie jedzie, część
się zagapiła. Jak tak dalej pójdzie, Komandor jeszcze dzisiaj siądzie w rowie i
zapłacze nad swoim losem albo najzwyczajniej w świecie ucieknie. Po pół
godzinie pedałujemy w komplecie, żeby po 2 km zrobić postój. Piwo, siku itp.
Po zdobyciu małej przełęczy w Rybnicy Leśnej, decydujemy się
na drogę w lewo w kierunku schroniska Andrzejówka. Kilku kolegów odwiedza
miejsce zwane U Zbója – mają jakieś pijacko – romantyczne wspomnienia. Reszta
nie ogląda się na sentymenty, tylko z mozołem pokonuje podjazd. Na górze sporo
ludzi. Fajne miejsce – dobry punkt startowy na okoliczne szlaki, niezły wyszynk
i widoki. Po spędzenie godziny na łące lecimy w dół do Sokołowska.
Miejscowość powoli wraca do dawnej świetności (z naciskiem
na powoli), kiedy była słynnym na całą Europę kurortem sanatoryjnym. Niektórzy
twierdzą, że Davos czerpało inspirację właśnie stąd. Siedzimy pod kinem Zdrowie
i kontemplujemy rzeczywistość. W latach pięćdziesiątych mieszkał tu młody Krzysztof
Kieślowski i podobno, podglądając filmy w rzeczonym kinie (nie miał kasy na
bilety), postanowił zostać reżyserem. Miejska legenda, ale może jest w tym
ziarno prawdy. Spod kina przenosimy się do kawiarni i wrzucamy serniki z kawą.
![]() |
| kino Zdrowie |
![]() |
| sanatorium |
Kolejna miejscowość to Mieroszów. Każde miasto na Dolnym Śląsku dostawało jakieś grube bęcki na przestrzeni wieków, ale tutaj chyba było wyjątkowo ciężko. Wojny husyckie, trzydziestoletnia, śląskie i co tam jeszcze. Oczywiście największe spustoszenie przyszło pod koniec II wojny światowej. Z tamtego świata zostało ledwie kilka budynków. Za to nieodległy Krzeszów to obowiązkowy przystanek dla każdego, kto będzie w tej okolicy. Opactwo Benedyktynek (d. cystersów) to piękne, barokowe szaleństwo. Na zewnątrz i w środku. Warto usiąść na ławce, przyjrzeć się szczegółom bazyliki i pozostałych budynków czy poobserwować pielgrzymów odwiedzających sanktuarium Matki Boskiej Łaskawej.
![]() |
| Krzeszów z drogi |
![]() |
| Krzeszów |
Podczas kontemplacji sacrum prowadzimy dyskusję na temat
profanum. Jemy teraz czy już na obiekcie? Wygrywa opcja 2. Jedziemy do Lubawki.
Najpierw leśny podjazd, potem zjazd prosto do tej granicznej miejscowości.
Sporo budynków się zachowało, więc szanse na odzyskanie uroku przez to
miasteczko są. Nas interesują przede wszystkim placki po cygańsku i zimne piwo,
tutaj koncentrujemy uwagę. Po kolacji przenosimy się do VIP lounge czyli
kanciapy z telewizorem i wyjściem na podwórko. Można palić.
Lubawka – Jelenia Góra
Rano łapiemy Bobra. Szlak rowerowy wzdłuż rzeki Bóbr
oznaczony jako ER-6. Jedzie się przyjemnie przez spokojne wioski, łagodne
pagórki i zielone pola. Odpoczywamy przy słupie granicznym z 1577 roku, który
rozdzielał ziemie jakichś możnowładców. Rzeka w niektórych miejscach rozlewa
się szerzej i kusi. W końcu zapada decyzja o kąpieli. Na zwiady idzie naczelny
nurek Wojtek, dołącza Grzegorz. Pluskają się w lodowatej wodzie tylko chwilę.
Reszta wyleguje się na trawie.
![]() |
| Lubawka |
![]() |
| gdzieś na trasie |
Po drodze wpadamy na kawę, ciastka i lody do Kamiennej Góry. Wyjątkowo sprawnie radzimy sobie w sytuacjach typu ‘zamówienie w kawiarni’. Każdy zamawia, a Grześ płaci za całość. Jeśli ktoś za długo się waha, dostaje przydział z urzędu. Trochę się już otrzaskaliśmy w świecie. W Kamiennej Górze jest kilka ciekawych miejsc, ograniczamy się tylko do rynku i lecimy dalej wzdłuż Bobru. Po drodze można odbić do kolorowych jeziorek, ale podobno są nieco przereklamowane. Po 15 kilometrach wspinamy się boczną drogą do Miedzianki, gdzie czeka nagroda. Browar, serwujący zimne piwo i wspaniałe widoki na Śnieżkę.
![]() |
| narada pod pałacem |
W Jeleniej śpimy w domkach na campingu. Procedura jak zwykle. Wstępne zakupy w Żabce, główne w Biedrze, dodatkowe również w Biedrze, bo jest obok. Jakoś ogarniamy, kto gdzie śpi i symultanicznie oglądamy mecz siatkarzy oraz Poranek Kojota w telewizji. Wiadomo – ‘szef wszystkich szefów - Krzysztof Jarzyna ze Szczecina’. Do nas pasuje bardziej – ‘zawsze chętnie opierdolę coś na ciepło’. Biesiada przekracza nieco ogólnie przyjęte normy campingowe…
Jelenia Góra – Bolesławiec
Rano w podgrupach udajemy się do Maca na śniadanie i dalej
do Parku Krajobrazowego Dolina Bobru. Jedziemy wąską leśną ścieżką. Z lewej
strome zbocze lub skały, z prawej kanion rzeki. Jest rześko i pięknie. Po kilku
kilometrach kompania Alfa zajmuje pozycje na tarasie Perły Zachodu. Pijąc piwo
oraz zajadając frytki czeka na rozwój wypadków. Kompania Bravo z niewiadomego
powodu wybrała trasę druga stroną rzeki czyli w pierdol na własne życzenie –
błoto, kamienie, korzenie, mchy i porosty. Jeden trochę bardziej bystry czyli
Paweł odłączył się i przybył z lekkim opóźnieniem do nas. Zajmujemy miejsce z
widokiem, czekamy i liczymy, że koledzy pojawią się na moście, zmuszeni potem
targać rowery kilkadziesiąt metrów po górę. A my będziemy ich oceniać niczym
jury w Tańcu z gwiazdami. Okazuje się, że brną dalej drugą stroną i spotkamy
się pod wieżą w Sulęcinie.
![]() |
| trasa w parku krajobrazowym |
![]() |
| Bóbr pod Perłą Zachodu |
Pałac we Wleniu można pominąć, zamek świadomie odpuszczamy,
jak również Lubomierz, gdzie byli kręceni Sami Swoi. Po kilku kilometrach
jesteśmy w Pławnej. Tu warto przyjechać. Miejscowy malarz stworzył z wioski ‘ostoję
niczym nieskrępowanej sztuki’. Serio – zupełnie nieskrępowanej. Z grubych
rzeczy mamy tutaj Konia Trojańskiego oraz Arkę Noego. Można odwiedzić gród
rycerski albo dowiedzieć się czegoś w zamku legend śląskich. Wszędzie stoją
gigantyczne rzeźby (czy raczej drewniane konstrukcje) zwierząt, kransoludów,
rycerzy czy innych postaci niczym z obrazów Dudy-Gracza. Symfonia twórczego szaleństwa.
![]() |
| uwaga duchy |
![]() |
| Pławna |
My jesteśmy jednak w innej zonie mentalnej. Okazuje się, że nie ma noclegu. Właścicielka pensjonatu Gerus wypięła się na nas mimo potwierdzenia rezerwacji w Bookingu. Wolała przyjąć autokar niemieckich emerytów. Dlatego naradzamy się intensywnie, popijając piwo w plenerowym przydrożnym barze. Ciężar rozeznania biorą na siebie Rafa i Jarul, ale w promieniu 20 km nie ma wolnych miejsc. Długi weekend, zniesione obostrzenia, ładna pogoda. Udaje się coś znaleźć w Bolesławcu. Tymczasem Wojciech nas opuszcza, bo ma sprawy u prezydenta.
Jedziemy przyjemną trasą rowerową do Lwówka Śląskiego. Tam
kompania Alfa bierze podwozę, żeby ogarnąć noclegi, a kompania Bravo pedałuje.
Nie wiadomo po co. Może, żeby nie było czy coś w tym stylu. W każdym razie
dzięki zdolnościom negocjacyjnym i organizacyjnym grupy samochodowej udaje się
załatwić nocleg, posiłek oraz napitki dla całego oddziału. Pani z pensjonatu
Europa wykazuje się europejską wręcz empatią. W sobotni wieczór uruchamia
dodatkową pomoc do przygotowania pokoi w drugi obiekcie, bo we właściwym trwa
huczna impreza. Rowerzyści przybywają na gotowe.
Bolesławiec – Kliczków
Rano jemy pyszne śniadanie i robimy naradę. W związku z
wczorajszymi perturbacjami dzisiejszy nocleg mamy 15 km stąd. Komandor ma plan.
Jedziemy do centrum miasta na rynek. Zasiadamy w kawiarni na kawę i lody.
Bolesławiec był bardzo zniszczony przez nacierające na zachód wojska
radzieckie, ale odbudowa i kolejne renowacje przyniosły dobry skutek, bo
całkiem tu ładnie. Trudno nie zauważyć, że to jedno z 2 czy 3 głównych centrów
ceramiki w naszym kraju. Na szczęście wszystko jest zamknięte, więc nie trzeba
zastanawiać się nad prezentami. Kolejny punkt programu to jedna z top 10
polskich ekstrawagancji architektonicznych czyli hotel Piramida. Jeśli Pławna
ociera się o kicz w sposób zaskakujący i kreatywny, tutaj mamy
powiatowo-egipskie rokokoko w ekstremalnej formie.
![]() |
| Bolesławiec |
![]() |
| hotel Piramida |
![]() |
| drugie śniadanie |
![]() |
| pałac w Kliczkowie |
Jest 16, trzeba coś robić. W restauracji piwo po 15 ziko, więc zostawiamy bagaże i jedziemy na rekonesans oraz zakupy. Kupujemy dużo, a i tak wieczorem zabraknie. Nie wiem, na czym to polega. Zawsze zabraknie. Tymczasem pada pomysł odwiedzenia tamy na Kwisie. Nie wiadomo czy w ogóle istnieje i czy można tam dojechać. Po nieudanej pierwszej próbie większość oddziału udaje się na kebaba. Tylko nieliczny pluton gdzieś tam dociera. Mają niesamowite wspomnienia. Był magiczny betonowy murek, Grześ dramatycznie zgubił okulary, Robson bohatersko je wyłowił. A może na odwrót. ‘Ja cie sune’. Cała reszta bardzo im zazdrości.
Kliczków – Żagań
Rano ruszamy na ćwiczenia poligonowe. Naszym pierwszym celem
jest Świętoszów – mekka wszystkich pancerniaków ze wschodniej flanki NATO.
Początkowo lecimy lasem po prawej stronie Kwisy, żeby po kilku kilometrach
przeskoczyć rzekę i drogę asfaltową na lewą stronę. Brniemy w piachach,
odwiedzamy resztki sowieckich bunkrów, Rafał widzi jelenia i przykurzeni pyłem
wpadamy do Świętoszowa. Paradise Bowling & Club jeszcze zamknięty, więc
odwiedzamy sklep Dino i biwakujemy nad rzeką.
![]() |
| no pewnie |
![]() |
| uwaga |
![]() |
| na poligonie |
![]() |
| niestety zamknięty |
![]() |
| piknik nad rzeką |
Do Żagania ruszamy główną drogą, jednak szybko uciekamy, bo brakuje pobocza i sporo TIRów. Leśną trasą jedzie się wolniej, ale przyjemniej i przed wszystkim bezpiecznie. Opuszczamy Dolny Śląsk, witamy Ziemię Lubuską. W okolicy są pozostałości obozów jenieckich m.in. słynny Stalag 3, gdzie miała miejsce wielka ucieczka jeńców uwieczniona w filmie pod takim tytułem. Niestety dzisiaj poniedziałek i muzeum jest zamknięte. Szybko dojeżdżamy na miejsce. Śpimy w hotelu Willa Park, który mieści się w dawnym szpitalu. Samo miasto, mimo dawnych zniszczeń, jest odnowione i zadbane. Jemy pizzę w restauracji Zamkowa naprzeciwko Pałacu Książęcego. Wieczorem jak zwykle.
![]() |
| pałac w Żaganiu |
![]() |
| Żagań |
Żagań – Trzebiechów
Dzisiaj jest najdłuższy etap. Oddział w zwartym szyku
opuszcza Żagań, żegna Bobra i zapuszcza się w standardową, środkowoeuropejską
rolniczo-nizinno-wyżynną krajobrazową nudę. Poruszamy się gdzieś między Zieloną
Górą a Nową Solą. Boczne drogi, dojrzewające łany, świerzop, dzięcielina pała panieńskim
rumieńcem... No i podobno są tutaj gdzieś winnice, ale nie trafiamy na żadną. Pedałując
w takiej sielance można się zamyślić i wsłuchać w jednostajny szum rowerowych
opon lub wstydliwe, z początku ciche, potem narastające, ćwierkanie nienaoliwionego
łańcucha.
![]() |
| gdzieś na zachodzie Polski |
To cały czas ziemie poniemieckie. 75 lat temu tutaj był nasz dziki zachód. Teraz prawie nie ma różnicy w porównaniu z krajobrazem Mazowsza czy Kujaw. Są stare budynki i cmentarze. Gdzieś tam w Hesji czy Nadrenii żyją ostatni ludzie pamiętający z dzieciństwa to i owo. Są książki, dokumenty, opowieści. Nie wiem czy obecnych mieszkańców to cokolwiek obchodzi. To już kilka pokoleń. Wrośli w tę ziemię, są stąd, tak jak my jesteśmy z Gdańska. Niewątpliwą zaletą ‘spolszczenia’ tych terenów jest to, że w prawie każdej wsi mamy doskonale zaopatrzony sklep – co najmniej 8 rodzajów wódki, 19 rodzajów piwa. To nie żart. W wielu krajach zachodniej i środkowej Europy tego typu przedsiębiorczość nie funkcjonuje.
W miejscowości Ługi robimy zakupy na obiad. Szukamy miejsca,
żeby skonsumować pasztety oraz mielonki, kiedy pojawia się miła pani i zaprasza
do siebie. Agroturystyka Cichy Staw. Siedzimy sobie elegancko pod wiatą nad
stawem, jemy na talerzach i słuchamy opowieści o lubuskich specjalnościach –
winie i żużlu. Tymczasem Rafał wyczaił, że jest prom przez Odrę w Milsku i
możemy ominąć Zieloną Górę. Komandor ustawił trasę – wybrał wersję malowniczą
wzdłuż rzeki.
Nad rzeką zawsze jest ładnie. Jedziemy po terenie zalewowym,
w tle zalesione pagórki. Jest gorąco i parno. Zbliżamy się do Odry, wjeżdżamy w
las i następuję atak. Największa inwazja komarów w historii wypraw rowerowych,
nawet w delcie Dunaju czy nad Dniestrem nie było ich tyle. Mugga nie pomaga.
Trzeba po prostu bardzo szybko jechać, skacząc na korzeniach i buksując w
piachu. W momencie zatrzymania się natychmiast obsiada człowieka rój
krwiożerczych owadów. Do tego fuka na nas borsuk. Przebijamy się kilka
kilometrów i w końcu jesteśmy w Milsku.
Odpoczywamy pod mikro sklepem, nawet piwo Lech smakuje w takiej sytuacji.
Spoceni, zmęczeni, pogryzieni…
Czekamy chwilę na prom i szybko jesteśmy po drugiej stronie. Po drodze do Trzebiechowa odpoczywamy jeszcze przed sklepem, niektórzy oglądają 2 pałace i 1 dwór. Większość wychodzi z założenia, że po zobaczeniu w życiu ponad 1300 pałaców i około 2100 dworów, nic ekscytującego w tej materii ich nie spotka. Jaca Właściwy zalicza wywrotkę, przydaje się moja apteczka. Lekkie zadrapanie, ale zawsze coś. Zaczyna padać, przekraczamy dystans 80 km i jesteśmy Pod Koziorożcami.
Nie ma żartów. Porządnie wykonana drewniana karczma, kryta trzciną, obok zadbany ogród i przyjemne domki do wynajęcia. Od razu idzie zapotrzebowanie – 13 piw i 13 podwójnych wódek z colą. Podczas zamawiania przy barze nieco deprymuje wbity w nas wzrok wypchanych zwierząt. Zgaduję, że to trofea właściciela m.in. niedźwiedź. Wchodzi pyszne jedzenie i trzeba oddawać szklanki, bo nie wystarcza na następne kolejki. Wieczorem biesiadujemy pod wiatą. To ten wieczór, kiedy robimy koncert życzeń na Spotify. To co czujesz, to co wiesz…
![]() |
| pod Koziorożcami |
Trzebiechów – Świebodzin – Gdańsk
Do Świebodzina jest 30 km. Robimy to w 2 godziny. Zdjęcie
pod Chrystusem i na dworzec. Kompania Alfa wraca do koszar busem, który
normalnie wozi najlepszy rockowy zespół w Polsce. Jaca Niewłaściwy w wolnym
czasie zajmuje się muzykowaniem i załatwił transport. Kompania Bravo będzie
przerzucona na wybrzeże transportem kolejowym. Podsumowując, jeśli ktoś się
zastanawia robić na rowerze Bobra czy nie robić,… robić.
![]() |
| oddział pod opieką |
Witos


































Komentarze
Prześlij komentarz