Izrael 2022

Izrael

Razem mamy 670 lat czyli jesteśmy starsi od Jasnej Góry, poza tym jest nas 12-tu, tak jak apostołów i może właśnie dlatego jedziemy na trzecią wyprawę do Ziemi Świętej. ⛪

Trasa

Gdańsk - Warszawa (pociąg, rowery busem) - Tel Awiw (samolot) – Jerozolima (pociąg, częściowo rower - dwie grupy), Jerozolima (dwa dni zwiedzania), Jerozolima - Jerycho (Morze Martwe, bus - dwie grupy) - Tirat Cwi - Nazaret - Akka - Dzisr a Zarka - Tel Awiw (częściowo pociąg) - lotnisko Ben Gurion - Warszawa (samolot ) - Gdańsk (pociąg, rowery busem)

Uczestnicy

12-stu apostołów rowerzystów: Ojciec, Tolo, Grześ, Bodek, Jaca Właściwy, Paweł, Rafa, Wojtek, Sado, Robson czyli Loczek, Marcin oraz Komandor

 

PROLOG

Kryterium uliczne w Gdańsku, miesiąc przed wyjazdem.

Jest jesień, jest mgliście.

Spotykam na mieście Bodka

Z Loczkiem w asyście.

Robson uprzejmy i miły,

Bodek wkurwiony, aż siny.

Mówi do mnie,

Żeś chuj Panie Kolego,

Bo wyjazdy rowerowe robisz miłe,

Tyle że terminy z natury są zgniłe.

Zgniłe i szare jak jesień tutejsza,

Zrób coś wreszcie matole,

Bo inaczej ja pierdole.

👽

Oniemiałem troszku,

Ale dochodzę do wniosku,

Że Bodek ma racji dużo -

Trzeba jechać, bo jechać warto,

Inaczej ciastka z musztardą.

Wracam do domu w pośpiechu,

Otwieram piwo i flaszkę

Oraz internet i patrzę.

Tu byłem, tu zimno,

Tam dupa, psy warczą i ciemno,

Tam za daleko, tu za drogo znowu.

W końcu mam pomysł fajny:

Izrael plus Palestyna,

To jest zajebista rozkmina.

Izrael plus Palestyna,

To jest zajebista rozkmina, rozkmina haha...

👾

Zbieram się na odwagę,

Najwyżej wyjdę na łamagę.

Piszę łotsapa do kolegów:

Że Izrael, że termin,

Że Palestyna to nie Berlin.

Czekam na odpowiedź troszkę,

I mam nadzieję i owszem,

Że to koledzy oleją,

Że się nie ośmielą.

Niestety,

Spalone są kotlety,

Dzieje się i to dzieje się mocno.

Proszę bardzo, kilka odsłon...

👍

Cytaty z Łotsapa 17.10.2022:

Rafa: jadę

Robson: mi termin pasuje jadę.

Sado: bier Piter subito i dla Bąbelka też.

Onosz: ja też jadę, muszę się Bodkiem opiekować.

Tolek: też jadę, ale kto się będzie mną opiekował?

Wojtuś: jadę, przekonali mnie Samarytanie z Nablusu.

Maniek: jadę.

Paweł i Jaca Właściwy wchodzą do grupy telefonicznie, a Wojtek poleca Marcina.

Tak czy siak jesteśmy w 12-stu.

Ziemia Święta, 12-stu apostołów, nie wierzę, że to się dzieje, ale co tam przystępuję do kupna biletów i aranżacji trasy. Bilety kupione, trasa opracowana. Jest jednak pewien problem, bo muszę odwołać Nablus z racji na rozruchy w Autonomii Palestyńskiej po zamachach w Izraelu. Na sam koniec, kilka dni przed wylotem, mają miejsce krwawe zamachy w samej Jerozolimie. Za późno na zmiany, trzeba jechać. Jak się później okaże, Jerozolima jest znacznie mniej zatłoczona przez turystów niż zwykle. Ironia losu.

Etap pierwszy czyli sucha zaprawa Gdańsk-Warszawa (pociąg, rowery busem)

W Warszawie na benzynowej stacji

Robimy trochę libacji.

Kupujemy trzy flaszki,

Jedną Bodek wlewa do czaszki,

Przy drugiej modlę się srogo,

Może koledzy pomogą.

Pomocy znikąd nie widać,

Resztę gorzały czas wylać.

🍻

O trzeciej stan więc jest taki:

Trzeba zdobywać rumaki

Czyli rowery w kartony włożone,

Co właśnie są przywiezione.

Ostatnią flaszkę z mozołem

Chowam w kartonie i czołem.

Niestety forma Bodka

Wymaga półśrodka

W postaci trzech litrów kawy,

Bo pani z Wizzera

Oczy szeroko otwiera,

No i morały mu prawi:

Pan  panie kolego brodaty,

nie lecisz z nimi w zaświaty,

zostajesz tutaj kochany,

dziś jeszcze wracasz do mamy.

Spędzisz czas w domu z rodziną,

z naburmuszoną miną.

🍼

Bodek trzeźwieje o świcie,

Załoga jest już w kokpicie.

Wsiadamy w samolot w komplecie,

Nic lepszego na świecie.


przed odlotem, lotnisko Chopina, Warszawa, Polska

Etap drugi czyli przylot, przejazd do Jerozolimy, zakwaterowanie, aklimatyzacja oraz prezentacja grupy

Lądujemy w Tel Awiwie,

Wszyscy marzą o piwie.

Niestety są inne troski,

Najpierw paszportowe wnioski.

Potem łapanie wózków, wydobywanie pakunków,

Bo nie są za darmo niestety,

Wpadamy do toalety.

Cele są wszystkim znane,

Ogólnie to mamy wyjebane...

Czas porzucić jesień,

Wchodzimy w inną przestrzeń.

Zakładamy krótkie gatki,

No i rowerowe szmatki.

🚴

Dzielimy się na dwie grupy,

Starcy i reszta do kupy.

Paweł, Marian i Wojciech,

im wskazany jest pospiech.

Do tego Marcin, Właściwy i Tolo,

Nie będzie tam za wesoło.

Reszta ze mną jedzie,

też będziemy w biedzie.

Skład nasz jest taki: Komandor, Rafa, Robson, Sado, Bodek i Grześ.

Mówimy tamtym cześć,

Do zobaczenia w Jerozolimie

Przy kolacji i winie.

👻

AKURAT...

Opatrzność ma inne plany

i zaprowadza zmiany.

 

Starcy:

Wsiadają w pociąg do Jerozolimy,

skupione mają miny.

Maniek dowodzi w zespole,

Ma krople potu na czole.

Potem na stacji

Szukają ubikacji.

Po godzinie ulicznej jatki

Mają już mokre gatki.

Maniek traci kontrole,

Reszta mu siedzi na kole.

Wreszcie jest sukces gotowy,

Rowery maja z głowy.

👳

Siedzą na murku przy ulicy,

Wyglądają jak przemytnicy.

Sprawa jest cokolwiek ponura,

Nawet podobna do knura.

Brak jest możliwości

Rozprostowania kości.

Aby wejść do mieszkania,

Trzeba rozwiązać równania.

Równanie drugiego stopnia

Zaiste chujowa to psotnia,

Bo dane są w moim telefonie

A ja jestem w innej zonie.

 

grupa jerozolimska 1 👴

grupa jerozolimska 2 👧

Młode wilki

Wsiadamy na rumaki,

Pomysł mamy taki:

Do stacji Lod pedałując,

Do Bet Szemesz pociągiem podróżując,

Do Jerozolimy w końcu

Przy zachodzącym słońcu.

Jest góra do pokonania,

Wymaga wytrenowania,

Więc tu będę szczery -

Trzeba wpychać rowery.

🙈

Do Lod przybywamy spóźnieni,

W dodatku jesteśmy pogubieni.

Bodek traci kontakt z grupą,

Wieje poważną smutą.

Najpierw windą do kasy

I tu już są pierwsze kwasy.

Mylę miejscowości,

Mam zanik ostrości.

Zamiast do Bet Szemesz

Kupuję do Ber Szewa,

A nie taka była potrzeba.

🙉

Zostawiam brygadę na dworcu

I szukam Bodka w słońcu.

Pędzę co koń wyskoczy

I wybałuszam oczy.

Nagle go widzę matoła,

Chyba coś do mnie woła.

Nie jest zadowolony,

Raczej cokolwiek wkurwiony.

Żąda przeprosin i fajki,

Wkraczamy do nowej bajki.

🙊

Po godzinie w pociągu,

No i kolejnym zaciągu,

Grześ ma chwilę jasności

No i pyta się gości:

Dokąd właściwie jedziemy,

No i kiedy wreszcie będziemy?

O matko, jasna cholera,

Czas zacząć wszystko od zera.

Zauważyć nie będzie przesadnie -

Jesteśmy już prawie na dnie.

Wysiadamy z pociągu w pospiechu,

Praktycznie na bezdechu.

No i zmieniamy na inny nagle

Inaczej wszystko przepadnie.

Wracamy do Tel Awiew,

Jezu Chryste co za badziew.

Takie to są niestety skutki

Nadmiernego spożycia wódki.

No przecież wiecie...

Po czwartej trzydzieści jesteśmy w komplecie.

 

zmiana pociągu, zatroskane miny

Jerozolima

Rozwiązujemy równanie

I mamy super mieszkanie.

Na razie tylko pierwsze,

Przed nami nowe wiersze.

No i nowe wyzwanie -

Czas na drugie równanie.

👹

Podczas przeprowadzki

Nie, nie unikniemy zasadzki.

Tolek spada z rowera,

Kolano do krwi ociera.

Niestety są inne smutki,

Złamany jest hak przerzutki.

Robimy kolejne równanie

I mamy drugie mieszkanie.

👺

Trzeba ratować Tolka,

Bo u niego demolka,

Więc ruszamy na miasto

Póki nie wszyscy zasną.

Rafa ustala kierunki,

Przed nami poważne sprawunki.

Naprawa roweru  Tolka,

No i zjedzenie jedzonka.

Serwis w dzielnicy chasydów

Kolejne pole do dziwów.

Nie mają czym naprawić

I jak tu Tolka zbawić?​​

Więc proponują wymianę,

Tematy są rozwiązane.

Robimy jeszcze zakupy,

No i wracamy do grupy.

wymiana roweru Tolka w dzielnicy ultraortodoksów Mea Shearim

Następuje propozycja

Zjedzenia jakiegoś sznycla.

Potem wizyta przy ścianie -

Tu mam lekko przesrane,

Bo niosę w siatce butelki,

Kolejny powód do męki.

Żołnierze, co są przy wejściu,

Mają mnie na widelcu.

Pan kolego ciemnawy

Nie zdajesz sobie sprawy,

Wywalaj cymbale w tej chwili

Bo nie będziemy mili.

Następuje więc rozstanie,

No i znów mam przesrane.

ściana płaczu, koniec pierwszego dnia

Siadam sobie na murku,

Pogrążam się we frasunku.

Po półgodzinie czekania,

Jestem gotowy do spania.

Opuszczam mury Starego Miasta,

Sprawa mnie trochę przerasta.

Po drodze spotykam Pawełka,

Co siedzi u źródełka,

Dokładnie to przy fontannie,

Jakby tu czekał na mnie.

Siedzi sobie samotny

I raczej nie jest psotny,

Lecz jak się później okaże

To są tylko miraże...

Przepijamy za spotkanie

I pędzimy na mieszkanie.

🙋

Etap Trzeci czyli zwiedzanie, upadek oraz ucieczka na miasto

Plan jest, a właściwie był taki: od wczesnego rana zwiedzamy miasto z przewodnikiem. Jest nim Ojciec Elazar - franciszkanin obstalowany przez Mariuszka. Reszta wydarzyła się spontanicznie... Tu mam potrzebę dodania, że Mariusz ma zarezerwowaną ksywkę Ojciec, więc dla odróżnienia Elazara nazwę eOjcem.

Spotkanie z eOjcem mamy zaplanowane przy Bramie Damasceńskiej na godzinę 07:30. Prawdziwe barbarzyństwo ze strony Ojca właściwego czyli Mańka, który obstalował  godzinę, tym bardziej że dojście zajmuje nam 45 min. Wcześniej po sześć osób musi skorzystać z jednej łazienki. Pierwsi wstają o piątej. Łapiemy się koło Bramy Jafskiej w 11-stu, bo Paweł odpuszcza. Oglądał już Jerozolimę wcześniej z eOjcem, a poza tym pilnie potrzebuje odpoczynku. Ojciec wali przodem nie biorąc jeńców, kocha zwiedzanie, więc pot zalewa mu błyszczące oczy. Reszta drepcze w pośpiechu, marząc o porannym piwie. eOjciec  jest przed nami, kupujemy bilety na autobus, lecę jeszcze po wspomniane piwo i jedziemy na Górę Oliwną. Nie zamierzam opisywać naszej pielgrzymki po Old City, bo nie to jest przedmiotem opisów na naszym blogu. Poza tym przerasta to moje możliwości, ponieważ chodzenie po Jerozolimie jest bardzo osobistym przeżyciem. Dla porządku wspomnę tylko, że jesteśmy w większości punktów kluczowych, a więc: Góra Oliwna, Bazylika Wniebowstąpienia, kościół Marii Magdaleny, Getsemani, kościół Grobu NMP, cmentarze żydowski i katolicki.

Góra Oliwna

W kościele św. Anny pada ciekawa propozycja ze strony Bodka, abyśmy zaśpiewali wspólnie z eOjcem polską kolędę. Świątynia słynie z niezwykłej akustyki. Dajemy się przekonać. Staram się mruczeć jedynie, aby nie wybudzić z grobu św. Anny, ale koledzy stają na wysokości zadania. Dalej Via Dolorosa, z małą przekąską w piekarni. Bawieni pięknymi opowieściami naszego przewodnika, dochodzimy do Bazyliki Grobu. Jest krótko po zamachach w Jerozolimie, więc Bazylika zazwyczaj wypełniona po brzegi, prezentuje się dosyć kameralnie. Chętni czekają na wizytę przy grobie zaledwie kilka minut - normalnie do trzech godzin. Potem spacer do katedry św. Jakuba w Dzielnicy Ormiańskiej, gdzie bierzemy udział w ciekawym nabożeństwie, a następnie dziękujemy eOjcu, żegnamy go i witamy Pawła, który wydobrzał i właśnie dołączył do grupy. 👱

takie tam


Lecimy na jedzenie, bo głód ogromny. Mamy namierzoną knajpę przy placyku obok Via Dolorosa w dzielnicy muzułmańskiej. Dają tam piwo i wino, co jest dosyć wyjątkowe w obrębie Old City, a już w szczególności w dzielnicy muzułmańskiej. Siadamy, zamawiamy piwo oraz jedzenie i tu następuje mała konsternacja, ponieważ piwo jest, ale potwornie drogie i do tego w malutkich butelkach. Wojtek rozpoczyna szczegółową analizę, czy aby nie lepiej zamówić wino zamiast piwa. Prowadzi obliczenia w zakresie stosunku ceny procenta alkoholu przypadającego na szekle w przeliczeniu na złotówki. W końcu oznajmia, że lepiej opyla się wino. Niestety kilku kolegów już zdążyło odbezpieczyć browary i teraz trudno je zwrócić. W końcu zamawiamy po połowie. Kończy się tym, że lobby winiarskie patrzy z wyższością na bandę piwoszy, a browarnicy żartują z somelierów. Tak czy siak było drogo, mało smacznie i mało w ogóle, ale co się nie robi dla zjedzenia kotleta w takim miejscu. Po posiłku Ojciec zapowiada wycieczkę na mury miasta. Był tam wcześniej, jak zresztą większość z nas i ma potrzebę bycia ponownie. Faktoza - miejsce jest absolutnie niezwykłe, zwłaszcza o zmierzchu. Robimy zakupy w sklepie u Ormian - tematy wiadome i lecimy na schody. Dowodzi Ojciec. Kluczymy. Pomaga Jaca Właściwy. Następuje spór, ale w końcu osiągamy zamierzony cel. Jest cudownie - ciekawe rozmowy, wspomnienia, grupy dyskusyjne, tak, że aż trzeba uzupełnić zapasy.

schody

Jest takie coś jak Syndrom Jerozolimski. Polega on na paranoi umysłowej zmuszającej dotkniętego wspomnianym schorzeniem do przebierania się w białe szaty i głoszenia potrzeby nawrócenia. W naszym przypadku doszło do innego schorzenia przypominającego Pląsawicę Hantingtona. Objawiło się to w runięciu w dół i lekkich obrażenia u jednego z nas. Może to i dobrze, bo był to niewątpliwie sygnał, aby opuścić schody i wyruszyć ku nowoczesności czyli na bazar jerozolimski. W tymże celu udaliśmy się na pobliski przystanek tramwajowy, wsiedliśmy i zajęliśmy pół wagonu. Po dwóch przystankach okazało się, że w pojeździe są konduktorzy i należało jak najszybciej zarządzić ewakuację, bo oczywiście nie mieliśmy czasu na zakup biletów. Po przeliczeniu grupy pieszo dotarliśmy do bazaru.

Co zrobić, nic nie zobaczyliśmy, ponieważ skusiła nas muzyka rozlegająca się z pierwszego napotkanego baru. Usprawiedliwia nas to, że obsługa była nie tylko profesjonalna, ale również bosko śliczna. Także klientela była jakby zamówiona, w postaci dwóch pięknych dziewczyn ewidentnie zakochanych w sobie. 12-tu podstarzałych mężczyzn wyglądających na chłopaków o podobnych upodobaniach seksualnych wyraźnie przypadło im do gustu. Zamówiliśmy napoje, muzykę i zaczęliśmy street dance. Do zabawy wciągani byli przypadkowi przechodnie, więc wyszła super impra. Tańce na barze, skoki przez przeszkody oraz tradycyjny wąż. Co bardziej zmęczeni dotarli na obiekty indywidualnie, inni w podgrupach, a jeden nie dotarł wcale. Z opowieści wiem, że zawiązał się oddział ratunkowy i doprowadził rozbitka do pokoju. Amen 🎠

Etap Czwarty czyli Al Aksa, potem Jerozolima -Jerycho, w końcu na rowerach

W zwykłej ekipie nie ma szans na to, aby po takiej imprze, słabej nocy, upadkach, awariach, intensywnym zwiedzaniu, ucieczkach, pogubieniach itd. 12 starszych ludzi wstało o świcie, umyło się, pochwytało do kupy, wydobyło rowery z balkonów na ulicę, przypięło sakwy, wysmarkało się, uśmiechnęło i ruszyło w podróż. Daliśmy radę.

Plan jest następujący. Poranne zwiedzanie Kopuły Na Skale, potem ruszamy przez Hizma Checkpoint drogą 437 do autostrady 1, następnie zjazd do Mizpe Jerycho i dalej do Jerycho. Ojciec, jak już wspomniałem, jest zwiedzaniowym ultrasem. Nie odpuszcza. Wcześniej podczas pobytu w Jerozolimie nie zobaczył placu przed meczetem Al Aksa, więc ma przymus odwiedzenia go teraz. Organizuje grupę wsparcia i mimo sugestii mojej i Sado, że nie warto, bo nigdzie wejść nie można, jedynie na plac, rusza do boju. Stan jest następujący: prowadzę 10-ciu kompanierów rowerzystów na parking obok Al Aqsa, natomiast Ojciec wali rowerem przez miasto. Sprzętu pilnują Sado, Tolo i ja, reszta rusza na plac. Normalnie kolejka do wejścia to minimum 2 godziny, po zamachach całość wycieczki zajmuję kolegom te 2 godziny. Sado idzie po śniadanie. Siadamy na murku i wspominamy dawne czasy. Przed południem koledzy dołączają do nas i jesteśmy w komplecie. Co zrobić, zwiedzający muszą zjeść, bo nie było czasu wcześniej, więc Piterek organizuje dla nich kanapki. Po konsumpcji przyznają racje, że wizyta na placu przed Kopułą na Skale, dla nie muzułmanów, mija się z celem. Koło południa ruszamy.

Al-Aqsa

Jak zwykle trochę kluczę po ulicach. W peletonie pełna mobilizacja. Zasady są takie, że w mieście nie ma dyskusji. Ze względów bezpieczeństwa jedziesz za prowadzącym, nawet wtedy gdy wiesz, że można inaczej lub lepiej. Poza miastem wszystkie scenariusze są dozwolone, a nawet wskazane. Tak więc w programie mamy sprowadzanie rowerów po stromej skarpie oraz brodzenie w glinianym błocie. Wszystko po to, aby uniknąć głównych dróg. Sukces jest połowiczny, bo Izrael, jak chyba żadne inne państwo świata, jest podzielony zasiekami, bramami, checkpointami, szlabanami i murami, a także strefami zamkniętymi itp. Na krótko przed Hizma Paweł łapie gumę. Przymusowy postój. Wymieniamy dętkę i wtedy nasz Gandalf prezentuje przywiezione przez siebie cacko w postaci małego, elektrycznego kompresorka. Cudny, ergonomiczny, z wyświetlaczem, z wężykiem i mnóstwem przejściówek, dyma wszystko, samochody, rowery, piłki, materace, słodko pomrukuje, lekko pierdzi i wibruje, ma tylko jedną wadę - nie działa, to znaczy działa, ale nie pompuje. 💨

Przekraczamy bez problemu checkpoint i wpadamy w inną rzeczywistość. Uporządkowany świat zachodu ustępuje miejsca wschodniej rozpierdusze. Niektórych to drażni i odstrasza, nas raczej nie. Po krótkim postoju, celem uzupełnienia elektrolitów, spadamy do autostrady. Robimy przegrupowanie, ustalamy zasady - trzymamy odstępy od siebie i zaczynamy szaleńczy zjazd. Widoki obłędne, pogoda dopisuje. Osiągamy poziom morza do zjazdu na Mizpe Jerycho. Dalej też będzie w dół, bo Jerycho leży 300 metrów poniżej. W osadzie Mizpe Jerycho jest zachwycający widokiem taras przy knajpie słynącej z organizacji wesel i innych imprez. Oczywiście robimy tam dłuższy postój. Widok na dolinę Jordanu i góry za nią robi piorunujące wrażenie. Koło wąwozu Wadi Qelt jesteśmy niestety po zmroku. Jesienne wycieczki mają plus w postaci możliwości ucieczki przed listopadową syfozą w naszej części Europy. Minusem jest to, że dzień robi się strasznie krótki, a słońce w tej części świata zachodzi błyskawicznie. Dla porządku dodam, że w wąwozie znajduje się klasztor św. Jerzego, nie tego od smoka, ale innego, pustelnika Koziby. Rzut oka na klasztor w wąwozie i uciekamy do Jerycho.

przystanek na autostradzie A1 w drodze do Jerycho

widok z Mitzpe Jerycho

św. Jerzy

Jerycho jest najstarszym, stale zamieszkałym miastem świata i jednocześnie najniżej położonym dużym miastem ever. Dobywamy go od zachodu, w kompletnych ciemnościach, przy akompaniamencie „Closer” Kings of Lion. Na głównym placu spotykam Ahmedka. Pisałem o nim w relacji z podróży do Jordanii. Zorganizował wtedy dla Piterka, Kuby, Marianka i mojej osoby wycieczkę do Nablusu. Nieodłącznie w poplamionym tiszercie i z uśmiechem na ustach. Człowiek radar, wyczuwa turystów z odległości kilometra, fantastyczny organizator, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Zawodowo kierowca taksówki, skody Octavia z milionowym przebiegiem. Ahmedek załatwi wszystko. Chcesz złowić wieloryba w Dead Sea, nie ma sprawy, chcesz wziąć ślub w Al Aksa, podaj termin, chcesz się napić w muzułmańskim domu, spoko, tylko posprzątaj butelki...  Ahmedek doprowadza nas do obiektu. Śpimy w Waleed's Hostel. Z mapy wynika, że jest  zlokalizowany obok centrum, w rzeczywistości znajduje się w zupełnie innym miejscu. Pewnie Ahmedek załatwił w Googlach inną lokalizację. Wieczorem koledzy uciekają na miasto. Wiadomo gastrofaza. 🍗

Etap Piąty czyli Dead Sea, Dolina Jordanu, kibuc Tirat Cvi, mecz.

No tak. To jest ten dzień. Sądny dzień. Chujowy dzień. Królewski etap. Może być 80 km, ale może być też 120. Zależy czy uda się przebić skrótem na wyjeździe z miasta i na dojeździe do kibucu przez pola. Mapy Google są bezlitosne - 115 km. Mam chytry plan, ale nic nie mówię, bo nie wiem czy się uda.

Opuszczamy hostel i ruszamy na śniadanie w centrum. Nastroje typu stypa. Jest trochę knucia w podgrupach czyli pachnie buntem typu drugiego, a nawet trzeciego. Podczas śniadania skupienie niemal modlitewne. Zdawkowe pytania. Czy może macie sól? Jak tam wasza jajecznica? Przepraszam, czy można się dosiąść? Charakterystyczne chrząknięcia. Pusty wzrok. Tępe zapatrzenie w kąt sali. Czyjś głos rozbrzmiewa niepokojąco:’ Ktoś mi wczoraj wieczorem podpierdolił kubek? Czy może go oddać do kurwy nędzy?”  Albo pytanie: ‘Komandor to jak jedziemy?’ Boże... Jak by było w opór dróg, a jest tylko jedna, główna droga nr 90. Po prostu innej brak.

W połowie tej matni opuszczam obiekt i idę na plac. Typowy poranny arabski rozgardiasz. Kakofonia klaksonów, pokrzykiwań, pozdrowień. Zaczepiam pierwszego kierowcę i pytam czy mówi po angielsku? Odpowiada, że tak, ale prosi, abym poczekał. Za chwilę podchodzi do mnie szef wszystkich szefów lokalnych przewoźników. Witamy się i pyta w czym może pomóc. Mówię, że potrzebujemy transportu dla 10-ciu ludzi z rowerami na kąpielisko w Dead Sea. OK. Dzwoni i prosi o trochę cierpliwości. Po minucie przekazuje mnie w ręce pana Mustafy. Witamy się, przedstawiamy sobie, patrzymy w oczy i od początku - 10 osób, rowery, kąpielisko Kalia Beach, dwie godziny na kąpiel, transport do Al -Ajua na stację benzynową, którą znam (byłem tam już kiedyś). Ustalamy jeszcze cenę i to, że Mustafa będzie za pół godziny, abyśmy spokojnie dokończyli śniadanie. Wracam, zdaję relację z ustaleń i obserwuję zmianę nastrojów. Ustalamy, że Grześ, Rafa i Piterek jadą ze mną rowerami. Pozostali busem. Mustafa jest punktualny. Piękny, olbrzymi, biały mercedes. Nasz kierowca prosi, abym poczekał, to przyniesie jakieś kartony, żeby osłonić rowery. Mówię, że raczej nie ma takiej potrzeby, bo my nie specjalnie o nie dbamy, a niektórzy to nawet ich nienawidzą.

Koledzy zażywają kąpieli, a my jedziemy skrótem przez Jerycho do drogi nr 90. Za stacją w Al-Auja jest sklepik, a w nim zimne piwo. Zabieram tam brygadę rowerową, kupujemy po flaszce i mościmy się na lokalnym placu zabaw. Tylko Grześ wyraźnie niespokojny. Nawiązuje kontakt z grupą, martwi się i w końcu oznajmia, że lepiej będzie, jeżeli już pojedziemy. Wtedy reszta będzie mogła wysiąść jeszcze dalej i nie będzie musiała na nas czekać. Nie powiem - oniemiałem. Straszne rzeczy - będą czekać! Grześ zostawia nas i rusza. Co zrobić? Wylewamy resztki i jedziemy dalej na północ. Po kilku kilometrach jesteśmy w komplecie. Mustafa ściska mnie serdecznie i poleca się na przyszłość. Z tego miejsca do noclegu mamy zaledwie 60 km. Nastroje bojowe. Sceneria cudowna. Neutralny wiatr. Miejscami nawet ścieżka rowerowa. Wiaty z siedziskami. Na koniec trochę podjazdu i jesteśmy w Mehola Checkpoint. Odprawa trochę dłuższa niż poprzednio. Wiadomo, wjeżdżamy ponownie do Izraela. Zapada zmierzch. Podejmuję próbę poprowadzenia na skróty przez pola. Niestety droga jest fatalna. Zawracamy do głównej i jedziemy na około. Plusem jest to, że zjemy coś po drodze i uzupełnimy zapasy w lokalnym sklepie. Ostatni odcinek do kibucu pokonujemy po zmroku. Fajna ścieżka rowerowa, nawet oświetlona, lekko w dół do samego Jordanu, cisza, zapachy południa, cykady. Bramę wjazdową do Tirat Cwi mijamy około 19-ej. Nocowanie w kibucu jest niewątpliwie atrakcją. To nasz najlepszy nocleg. Wygodne, szerokie łóżka, czyste przestronne pokoje i co najważniejsze duże telewizory. Jest mecz, nasi grają z  Argentyną. Przegrali, ale wygrali, bo awansowali. Brawo. ⚽

Dead Sea

Dolina Jordanu

wiata przystankowa

tu Izrael, tam Jordania

Etap szósty czyli Tirat Cvi, Nazaret

Generalnie to unikamy sytuacji, w której musimy dwukrotnie pokonywać tę samą drogę. Niestety, nie ma innej możliwości. Musimy wrócić do szosy nr 90 i dalej jechać wzdłuż drogi nr 71 na Afulę, potem nr 60 do Nazaret. Nie da się ukryć, wjeżdżamy do Galilei, do jej południowej części. Wzdłuż drogi 71 jest rodzaj duktu dla rolników, fajny szuter. Korzystamy z niego, chociaż czasem zjeżdżamy na asfalt. Po lewej masyw Góry Gilboa, a za nim Autonomia Palestyńska, po prawej zieloność żyznej doliny. Krajobraz zmienia się całkowicie z wypalonego słońcem pustkowia na edeński ogród. W szerokiej nizinie znajdują się liczne wzgórza, a najbardziej znanym jest Góra Tabor. Na innym wzniesieniu leży Nazaret, do którego zmierzamy. Poza tym są biblijne osady takie jak Kana Galilejska. Jest też miejscowość zamieszkała przez czerkiesów z Kaukazu. Nazywa się Kfar Kana. Górale czerkiescy zazwyczaj mają zielone, bądź niebieskie, oczy, a kobiety często były porywane do haremów ze względu na oryginalną, że tak powiem, orientalną na tych terenach, urodę. Jak to zwykle bywa Czerkiesi zostali wygnani z Kaukazu przez pierdolonych ruskich, którzy w ramach czystek wymordowali ponad milion rodowitych mieszkańców tamtego obszaru. Ciekawostką jest, że Czerkiesi stanowią gwardię przyboczną króla Jordanii. Coś na kształt Gwardii Papieskiej w Watykanie. 💂

Galilea
takie tam

Na opłotkach Afuli dochodzi do lekkiego pogubienia. Część załogi podążająca za Ojcem uważa chyba, że jesteśmy już u celu. Nic bardziej mylnego. Do Nazaret pozostaje 12 km, a ostatnie dwa zostaną w pamięci. Końcówka to solidny wpierdol - 350 metrów przewyższenia po zatłoczonych ulicach. Koledzy nie dowierzają. Myślą, że blefuje albo Garmin oszalał. Niestety, centrum Nazaretu, a tam śpimy, leży prawie na szczycie wzgórza. Meldujemy się w obiekcie Vitrage Guest House. Nasi gospodarze są Arabami. Ciekawostką natomiast jest to, że są chrześcijanami obrządku prawosławnego. Nazaret jest największym miastem arabskim w Izraelu. Arabskim, w tym sensie, że zdecydowaną większość mieszkańców stanowi ludność arabska. Zostawiamy dobytek i prowadzeni przez Wojtka, który już wcześniej był w Nazarecie, idziemy zwiedzać Bazylikę Zwiastowania. Po drodze rezerwujemy miejsce w lokalnej, również arabskiej, knajpie. Pytamy czy mają alkohol. Mówią, że nie, ale możemy przynieść własne piwo. OK. Bazylika jest dosyć specyficznym budynkiem. Została postawiona nad grotą zwiastowania na potrzeby licznych pielgrzymów. Stanowi dosyć chaotyczne założenie, ni to bizantyjskie, ni łacińskie. Generalnie wielopoziomowa struktura ze studnią dającą wgląd do Groty Zwiastowania.

Opuszczamy bazylikę i udajemy się na kolację. I tu małe zaskoczenie - następuje zmiana ustaleń. Jednak nie można przynieść własnego piwa do restauracji ze względu na bliskość meczetu oraz obecność na sali imama, który przyszedł obejrzeć mecz. Może być kwas. Właściciele przepraszają. Wyrażamy zrozumienie, ale postanawiamy znaleźć inny lokal, gdzie nasze zwyczaje będą uszanowane. Ostatecznie lądujemy na kolacji w hostelu. Rafa jedzie z panem właścicielem po jedzenie. Później będzie dogrywka z jedzeniem i piciem. Proponuję, aby następnego dnia wyruszyć wcześniej i przybyć do Akki za dnia.

Etap Siódmy czyli Nazaret, Akka

Śniadanie w hostelu. Jedyny tego typu luksus na naszej wyprawie. Po posiłku następuje pożegnanie i pada ciekawe pytanie z ust właściciela hostelu. Pyta czy byliśmy w grocie zwiastowania. Mówię, że oczywiście. Pan pyta, czy byliśmy w tej prawdziwej grocie. Jak to prawdziwej? A jest kilka? Okazuje się, że każda z odmian chrześcijaństwa ma swoją grotę zwiastowania, którą uważa za jedynie prawdziwą. Prawdziwa według prawosławnych leży kawałek od hostelu i właściciel proponuje, że wskaże nam drogę, a przy okazji popilnuje rowerów. Spakowani ruszamy. Chwila drogi w dół i jesteśmy. Centralnym miejscem kościoła jest źródło, z którego nazareńskie kobiety czerpały wodę przed wiekami i właśnie tutaj Maryja miała zobaczyć archanioła. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i w drogę. 👸

prawosławna Bazylika Zwiastowania

Akurat. Aby dotrzeć do drogi nr 79 biegnącej na północny zachód, musimy pokonać dodatkowe kilkadziesiąt metrów przewyższenia. Kolegów dopadają kolejne wątpliwości co do moich dobrych intencji. Doszukują się manipulacji i złośliwości. Na szczycie robimy zakupy i spadamy do wspomnianej drogi. Jest to trasa szybkiego ruchu, podobna do autostrady. W naszym kierunku bez ustanku w dół, z szerokim poboczem gwarantującym bezpieczną jazdę. Można oczywiście szukać innych, bardziej lokalnych dróg, ale wszystkie prowadzą po licznych w tej okolicy wzgórzach, na które nie mamy czasu ani ochoty. Niestety, jak to zwykle ze mną bywa, mam dla kolegów niezamierzoną niespodziankę w postaci jazdy pod prąd.

Spadamy do trasy 79 drogą nr 700. Szaleńczy zjazd. Węzeł, do którego prowadzi wspomniana droga, jest w przebudowie. Szukanie innego wjazdu wiąże się z kolejnym jechaniem pod górę. Postanawiam, ku totalnemu zaskoczeniu, pojechać dwa kilometry pod prąd szerokim poboczem do kolejnego rozjazdu i tam zmienić stronę drogi na właściwą. Z początku lekka konsternacja, nawet protesty, po chwili koledzy godzą się na ten lekko ekstrawagancki manewr. Spokojnie i bezpiecznie docieramy do kolejnego zjazdu. Nikt, z mijających nas kierowców, nie miał nam za złe. Wcześniej, na innej wyprawie, podczas wspinaczki do Jerozolimy prowadziliśmy rowery przez tunel na autostradzie. Nie rekomenduję takich zachowań, ale czasem po prostu nie ma innego wyjścia. Tak czy siak zmieniamy stronę drogi na właściwą i po godzinie jazdy jesteśmy na skrzyżowaniu z drogą nr 4, która od tej pory będzie nam towarzyszyć przez kolejne dwa dni  wyprawy.

Ojciec wypatruje ścieżkę rowerową i w komfortowych warunkach dobywamy centrum handlowego. Jest piątek czyli sobota, jutro sobota czyli niedziela czyli szabas. W każdym razie w centrum spory ruch. Wojtek wypatruje libańską knajpę z ogródkiem. Robimy bazę, zamawiamy, a delegacja idzie do marketu po zakupy na wieczór. Kolacja jest doskonała. Prawdopodobnie najlepsza w podróży. Do tego śliczna i profesjonalna obsługa. Przed zmrokiem wjeżdżamy do Akki. Śpimy przy promenadzie nadmorskiej, obok murów miasta z widokiem na morze. Nzar Khoury for Hosting, tak nazywa się nasz obiekt. Jesteśmy jedynymi gośćmi, więc wygoda, ale wcześniej właściciel daje mi lekką reprymendę. Mówi, że nie odpowiadam na wiadomości i że tak się nie robi. Przepraszam, ale tłumaczę, że nie mam internetu w drodze i że pisałem do niego wczoraj. Poza tym facet sprawia wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka wygląda na  heroinistę. Generalnie spoko gość, całkowicie bezproblemowy. Mieszka w Akkce od urodzenia, więc pamięta miasto zanim zmieniło się w turystyczną atrakcję. Rano oprowadzi nas w roli przewodnika. Obiekt nie jest przyjazny rowerzystom. Najpierw strome wyślizgane schody terenowe, następnie wąskie drzwi, a na koniec ciasne schody typu drabina na taras obiektu. Ładujemy tobołki, zajmujemy pokoje i ekipa rusza na miasto. Zostaję na tarasie, z którego widok jest obłędny. Zwiedzanie zostawiam na jutro. Po zmroku jeszcze długo siedzimy na tarasie, ciesząc wzrok księżycową nocą i zapachem południa. 🙌

Akka, schody do obiektu

Akka, taras w obiekcie

Etap Ósmy czyli Akka, Hajfa, Dzisr a Zarka

Rano wychodzimy na miasto w towarzystwie naszego szefa narkomana. Proponuje darmowe zwiedzanie, a na koniec poleca knajpę na śniadanie. Zamawiamy szakszukę, słynne dnie popularne na całym Bliskim Wschodzie. Potem błądzimy w drodze do hostelu. Wyruszamy więc późno. Do centrum handlowego droga jest nam znana. Później wjeżdżamy na pas zarezerwowany dla autobusów. Z początku myślałem, że jest to rodzaj drogi rowerowej, bo pomalowany na czerwono i odgrodzony od jezdni. Jak się okazało jazda rowerem po wspomnianym pasie jest surowo zakazana. Grozi mandatem. Na szczęście to szabas i autobusy mają wolne. Korzystając z okazji jedziemy po buspasie przez 10 km. W końcu odpuszczam i zjeżdżamy na chodnik. Wtedy po czerwonej szosie przelatuje autobus. Mimo szabasu jest ograniczona publiczna komunikacja. Przekraczamy rzekę i osiągamy Hajfę. No może nie od razu. Staram się unikać głównej drogi. Miasto jest wciśnięte pomiędzy morze a Górę Karmel. Labirynt infrastruktury - autostrada, boczne drogi, pociąg, tunel, buspas. Próbuję pojechać po drodze dla autobusów obok dworca. Niestety jesteśmy zatrzymani i zawróceni przez ochroniarza. Zabieram towarzystwo drogą szutrową kawałek dalej i wbijamy na wspomniany buspas kawałek dalej, pokonując niski płotek. Po chwili jesteśmy na centralnym bulwarze Hajfy obok kolejki na Górę Karmel. Jeszcze kilkaset metrów i robimy zasłużoną przerwę.

Wojtuś pyta o możliwość kąpieli. Robimy bazę i grupa kąpielowa wkracza do akcji. Po pływaniu w morzu i posiłku ma się ku wieczorowi. Do obiektu 30 kilometrów. Kończy się szabas, więc ulice i bulwary zapełniają się ludźmi oraz samochodami. Zaczynamy przelot drogą nr 4, a właściwie jej poboczem. Oświetlenie, kamizelki, odstępy i ruszamy. Mamy doskonałą średnią. Na opłotkach Dzisr a Zarka są stawy solankowe. Próbuję się tamtędy przedostać. Niestety są odgrodzone. Wybieram drogę nr 6537, jednak dotarcie do niej nie jest łatwe. Dzięki pomocy Marcina oraz Piterka, i po pokonaniu dwóch przepastnych kałuż, jesteśmy prawie u celu. Po raz kolejny zamieniamy cywilizację zachodu na arabski rozpiździel. Dzisr a Zarka to kolejna enklawa arabska w Izraelu. Nasz hotel o nazwie Juhua's Gesthouse wcale nie wygląda na hotel. Wydzwaniam właściciela. Companieros raczej nie dowierzają, że mamy spać w tej norze. Po chwili zjawia się wysłannik naszego pana i wydaje pokoje. Śpimy w oddzielnych budynkach. Żeby się przedostać z jednego lokalu do drugiego trzeba wyjść na zewnątrz. Grzecznie zapytuję gospodarza czy może dla nas ogarnąć browary na wieczór. Mówi, że nie ma sprawy. Zamawiam cały karton czyli po dwa na łeb. 🍺

wieczorny przelot

nocny przelot

nasz obiekt

Póki co udajemy się na miasto celem zjedzenia kolacji. Nie mamy wiedzy, że miejscowość jest małym, arabskim portem rybackim. A może nie mamy już sił. Zaglądamy do pierwszej napotkanej knajpy typu fast food. Właściciel jest sam, no może niekoniecznie, bo jest jeden klient w okularach typu denka. Pytamy czy można zjeść. Oczywiście, że tak. Są burgery i coś tam jeszcze. Może być. Zamawiamy dwanaście porcji. Jedzenie wychodzi w kilkanaście minut. Wracamy na obiekt i część grupy idzie spać, natomiast reszta zbiera się w lokalu na pięterku. Robson wymienia dętkę w rowerze. Czekamy na zamówione browary. Po pół godzinie właściciel wpada zdyszany z kartonem piw i prosi mnie o wybaczenie, że tak późno. Mówię, że nie ma sprawy, luzik. Tłumaczy, że miał w domu pożar, bo wybuchła mikrofalówka i musiał jakoś ogarnąć temat. Faktycznie ręce ma po łokcie czarne od sadzy. Wszystko załatwia z uśmiechem na ustach. Super gość. Otwieramy piwera i siedzimy długo w noc. Jutro mamy zaplanowany przelot pociągiem do Netanji. Wiadomo, nasi grają z Francją. Poza tym przed nami naprawdę ciężka i długa przeprawa.

Etap Dziewiąty czyli Dzisr a Zarka, Netanja, Tel Aviw

Pobudka, pochwytanie pionu, pobranie leków, porzucenie łóżek, pomyślenie o niczym, poużalanie się nad sobą, poskładanie sprzętu, pożegnanie obiektu i ruszamy w podróż. Czuj chuj, jak to zwykł mawiać Ojciec.

Plan mamy następujący. Pociąg z Binyaminy do Netanii, dalej rower, mecz i zdobycie obiektu przy lotnisku. Ustalono wczoraj, że Rafa dowodzi do stacji. Ma drogę wbitą do telefonu, drugą kopię trzyma w głowie. Boże jak miło jest, od czasu do czasu, jechać na końcu. Sześć kilometrów lokalnymi drogami. Na opłotkach Binyaminy Marcin łapie gumę. Pomagam w naprawie, obok jest warsztat, więc pompujemy za darmo. Kiedy docieramy na stację w komplecie, Ojciec oznajmia, że nie ma wejścia do pociągu, ponieważ są godziny szczytu. Tu muszę wspomnieć, bo blog jest rowerowy, o zwyczajach izraelskich pociągów. Do każdego można zabrać rower, z wyjątkiem godzin szczytu czyli godzin 7-9 oraz 15-19. W tym czasie uprawniony jest jedynie rower składany lub zapakowany w karton. Jest niedziela czyli poniedziałek, pociągi jeżdżą, bo w sobotę czyli w niedzielę nie kursują, bo jest szabas czyli niedziela. Tymczasem grupa Rafy i Ojca ma już nowy plan - lecimy rowerem do następnej stacji i wtedy do pociągu. Trochę nie wiem, o co chodzi, ponieważ właśnie wybija 09.00 i pan ochroniarz z uśmiechem wpuszcza nas bez problemu. Tory pokonujemy windą lub schodami. Na galerii obok automatu siedzi mocno starszy pan. Jego obowiązkiem jest pomoc w zakupie biletu z automatu. Bardzo mi się podoba izraelski pomysł na aktywizację emerytów. Pan mieszka w Izrael od dawna, ale pochodzi z którejś z byłych republik radzieckich. Nie mówi po angielsku, ale świetnie po rosyjsku. Pomaga w zakupie i ładujemy się do eszelona. Piękny, nowoczesny piętruś. Koledzy zasiadają w rowerowym, a ja idę na zwiad. Z przypadkowym kolesiem ustalam, że Netanja to spore miasto, taka ekskluzywna sypialnia Tel Aviv i że lepiej wysiąść jeden przystanek za czyli w Netanja Sapir. Co prawda bilety mamy tylko do Netanja Centrum, ale podejmujemy ryzyko. Na wyjściu ze stacji jest zwyczaj zeskanowania biletu. Na szczęście nie ma problemu. Ruszamy. 🚂

Ktoś kiedyś powiedział, że jak podejmujesz same rozważne i mądre decyzje, to masz nudny życiorys. Mówię o tym, ponieważ przejmuję dowodzenie i niestety zaczynam wprowadzać w życie powyższą maksymę. Najpierw do morza. Tu Ojciec wybiera ciekawy szuter, autonomiczny do asfaltu. Myśli, biedny, że można sobie jechać rowerkiem wzdłuż morza z widokiem. Nic bardziej mylnego. Nie ma drogi wzdłuż plaży. Trzeba odbić za autostradę w chaszcze i zieloność. Przez chwilę jedziemy po Israeli National Trail. To taka odmiana Camino de Santiago. Droga piękna, urokliwa, prowadząca po największych atrakcjach turystycznych i kulturowych Izraela, niestety głównie dla pieszych. W końcu dobywamy końca. Przed nami schody. Jest silny głód. Twarze napięte, galopada myśli, wzrok rozbiegany. Wnosimy rowery po schodach i trafiamy na płot, w którym jest wycięta dziura dla potrzeb naszej grupy. Wydostajemy się na parking jakiegoś przedsiębiorstwa budowy dróg i po chwili zdobywamy asfalt oraz stację przy autostradzie z kilkoma restauracjami.

Wybieramy otwartą i zamawiamy dwanaście śniadań, tak zwanych oryginalnych śniadań izraelskich. Chcieliśmy szakszukę, ale pani manager odradza, bo trzeba długo czekać. Piwera poranne, a właściwie przedpołudniowe kupujemy na stacji. Dla porządku dodam, że typowe śniadanie izraelskie składa się z jajecznicy z dodatkiem różnokolorowej papryki i innych rzeczy. Najedzeni podejmujemy walkę. Od tej chwili jesteśmy na opłotkach Tel Aviwu. Robimy kilka kilometrów, odbijamy się od kilku bram zamkniętych osiedli, robimy kilka kółek po rondach i zalegamy na trawie w parku obok centrum handlowego. Przy pomocy Piterka i Grzesia ogarniam wsparcie z miejscowego sklepu. Leżakowanie. Cudnie. Ostatni dzień lata. Jurto wylądujemy w zupełnie innej rzeczywistości. 🌝

Robimy przemarsz po piaskach na wschód od Apollonia National Park, wcześniej zaliczając ciekawą galerią rzeźby pod gołym niebem i wydobywamy się nad morze. Jeszcze brifing na ławce. Bawię kolegów opowieściami z Kaukazu i zalegamy w ekskluzywnym barze z plażą. Grupa kąpielowa leci do morza, reszta zamawia cocktaile. Leżymy na łóżkach plażowych (rattanowe konstrukcje z baldachimami) i sączymy  drinki. Używamy życia i słońca. Po kilku godzinach ruszamy do miasta na mecz.

w drodze

plażing w okolicach Tel Avivu

trawing w okolicach Apolonia Park


pozdro

Łapiemy pierwszą strefę kibica z widokiem na morze. Zamawiamy 12 piw w plastikach oraz 12 zup, też w plastikowych kubkach. Rachunek wynosi tysiąc złotych. Tel Aviw jest koszmarnie drogi. Odechciewa nam się pizzy. Do przerwy 0-1. Kiedy Francuzi zdobywają drugą bramkę, nie mamy złudzeń. Czas do domu. Rozpoczynamy tak zwaną grę terenową. Daj bóg, aby nie było awarii. Z początku spoko, piękne ścieżki rowerowe, częściowo drewniane w Yarkon Park. Dalej chujoza wielkiego miasta po ciemku. Główne ulice, przeloty po wiaduktach, zmasowany ruch. Staram się szukać dróg lokalnych i w końcu znajduję. W dzielnicy Ramat Gan trafiamy mały sklepik z mydłem i powidłem. Kupujemy strecze, będą potrzebne na powrót. Koledzy ogarniają lokalną pizzę i robimy zakupy na wieczór. Jest kłopot, bo Garmin zawiesza się i dowodzenie przejmuje Mariuszek z telefonem oraz wsparciem Loczka, naszego lokalnego dostarczyciela internetu. Po kilku kilometrach Garmin wraca do pionu i prowadzę przez park na skróty. Niestety wspomniany park to zoo w Tel Aviw, o tej porze zamknięte. Trzeba nadrobić drogi. Kolejna przeprawa po wiaduktach i jesteśmy u celu. Dostajemy się do obiektu przy pomocy wskazówek z Łotsapa (taka lokalna samoobsługa) i uruchomiamy wieczorny briefing.

nocny przelot przez Tel Aviv

Etap Dziesiąty czyli powrót

Ruszamy o wschodzie. Trzeba objechać lotnisko. Duży ruch, poza tym remont drogi, więc brak naszego rowerowego pobocza. Bez strat docieramy na miejsce. Prowadzę do terminalu głównego czyli T3, tam wylądowaliśmy. Jak się okazuje startujemy z T1. Trzeba zawrócić. Potem typowa dla Izraela jatka na odlocie. Zaczynamy od przesłuchania. Jako domniemany dowódca, jestem pytany o szczegóły wycieczki - trasę, zakupy, noclegi, kontakty w podróży i rodzinę w Polsce. Loczek jest wypytywany o to samo, aby potwierdzić moją wersję. Dostajemy naklejki na paszport i można rozkręcać rowery. Demontaż, streczing, odprawa, oversizeing, prześwietlarka, scanning, check control, zakuping, leżing, boarding i lecimy. Po wylądowaniu pakujemy rowery do vana Marcina i wracamy pociągiem. W Warsie obowiązkowy kotlet, wiadomo w Palestynie i Izraelu możesz tylko pomarzyć o wieprzowinie. Jest grudzień, krótki dzień, ciemno i zimno. Na szczęście do Świąt tylko dwa tygodnie. ⛄

warto jechać...

Epilog

Kiedy kończę pisać relację, w Izraelu trwa wojna. Giną ludzie, dzieci, starcy, kobiety. Nie mogę sobie wyobrazić skąd bierze się taki poziom nienawiści z obu stron. Hamas zaatakował ze Strefy Gazy. Izrael odpowiada zniszczeniem totalnym. Tak czy siak, niech mi będzie wolno złożyć wyrazy współczucia dla rodzin. Pragniemy wrócić do Izraela i do Palestyny. Marzy nam się podróż przez góry Gazrim, Tabor, do wzgórza Błogosławieństw na północy Jeziora Genezaret. Warto mieć plany, warto grać, bo inaczej psia ma.... 💘

Komandor, październik 2023



Komentarze

Popularne posty